Relacje z wyprawy 'Chiny po raz drugi'

wrz 7 2010

Dzień 1 – Pekin

Nasz drugi wyjazd do Chin był nieunikniony. Chociaż poprzednim razem przejechaliśmy ponad tysiąc kilometrów tego ciekawego kraju, dalej była to jego maleńka część i oboje wiedzieliśmy, że bez zdjęć z terakotową armią, bez spaceru chińskim murem i bez kaczki po pekińsku na kolację, doświadczenie Chin pozostanie niepełne.

Jak zwykle w bilety zaopatrywaliśmy się w firmie, która ma swoją reklamę na portalu TransAzja, a miły pan Dariusz wyszukał nam połączenie do Pekinu przez Kijów AeroSvitem za 1665zł od łebka.

Na miejscu byliśmy o 4:40. Do autobusu odjeżdżającego do centrum o 7:10 mieliśmy jeszcze trochę czasu a metro rusza niewiele wcześniej więc ogarnęliśmy się trochę w łazience i kupiliśmy coś do picia w jedynym otwartym o tej porze fastfoodzie na lotnisku.

Czekając na autobus wymieniliśmy u jakiegoś gościa 100$ na 660Y bo w kantorze chcieli od nas prowizję, która czyniła kurs co najmniej niekorzystnym. Trochę się czailiśmy czy dać pieniądze obcemu facetowi, zaczepiającemu podróżnych pod kantorem, ale nie było z tego żadnej draki.

Główny dworzec kolejowy w Pekinie

Główny dworzec kolejowy w Pekinie

Shuttle bus przywiózł nas pod główny dworzec kolejowy w Pekinie, gdzie po drugiej stronie czekał na nas zarezerwowany pokój w hotelu Beijing Central Youth Hostel. Zazwyczaj nie rezerwujemy pokoi dla zasady ale od znajomej, która parę miesięcy wcześniej była w Szanghaju, dostaliśmy cynk, że w ten sposób można oszczędzić sporo pieniędzy na hostelach. Rezerwowany przez Internet, taki hostel potrafi kosztować ponad dziesięć procent mniej.

Tak było i w naszym wypadku. Zamiast 165Y płaciliśmy 140Y tylko za fakt kliknięcia i pewności, że będzie gdzie zrzucić graty po dotarciu do centrum. Zasada jazdy w ciemno przegrała z zasadą podróżowania budżetowego.

Beijing Central Youth Hostel

Beijing Central Youth Hostel

Beijing Central Youth Hostel ma parę zalet. Jest przy samym dworcu głównym, przy stacji metra i można w nim zjeść śniadanie „szwedzki stół” za 15Y. Pokoje są czyste, jest samoobsługowa pralnia, gorąca woda z dystrybutora i czyste prysznice.

Automaty z wrzątkiem w hotelu, Pekin, Chiny

Dystrybutory wrzątku w hotelu

Po zameldowaniu i złożeniu gratów poszliśmy na dworzec kupić bilety na nocny go Hohhotu. Przy okienku nr 10, tzw. międzynarodowym, niestety musieliśmy się posiłkować pomocą przypadkowej osoby mówiącej jednocześnie po angielsku (z nami) i po chińsku (z panią z okienka). Zabawne było to, że naszym tłumaczem na chiński był czarnoskóry pan.

Nie było miejsc leżących więc kupiliśmy siedzące na pojutrze. Musimy przedłużyć pobyt w Pekinie. Niestety podróżując pociągami po chinach trzeba mieć na uwadze fakt, że na nasz wybrany pociąg miejsc nie będzie. Trzeba być elastycznym.

Tablica informacyjna na dworcu w Pekinie

Z tej tablicy można dowiedzieć się ile wolnych miejsc zostało na każdy pociąg

Już pierwszego dnia w centrum handlowym spotkaliśmy studenta, który zupełnym zbiegiem okoliczności, miał ostatnie dni swojej wystawy kaligrafii i malarstwa. Minutę później zjawił się jego „mistrz” potwierdzający słowa studenta i proponujący sprzedaż dowolnej z jego prac. Grzecznie pokonwersowaliśmy i podziękowaliśmy, bo szukaliśmy banku i nie mieliśmy ochoty na zakupy zanim sprawdzimy ilu jeszcze studentów takie „galerie” ma w Pekinie.

W Bank of China wymieniliśmy kolejne pieniądze, tym razem już większą ilość, po kursie 6,73, również bez prowizji. Pan na lotnisku nie miał więc kursu tak tragicznego. Po drzemce przeszliśmy się na Plac Tian’anmen na ceremonię opuszczenia flagi, odbywającą się o zachodzie słońca.

Plac Tiananmen

Plac Tiananmen

Na kolację weszliśmy do jednego z barów w Henderson Center, znajdującego się naprzeciw hostelu na pyszną potrawkę z wołowiny w stylu zupy pomidorowej a wieczór spędziliśmy w knajpce znajdującej się na trzecim piętrze naszego hostelu.


wrz 8 2010

Dzień 2 – Rowerami po Pekinie

Śniadanie – szwedzki stół – trochę nas zaskoczyło. Plakaty w windach reklamowały podróżnym śniadanie w stylu zachodnim więc takowego się spodziewaliśmy ale szef kuchni postanowił nas powoli oswajać kuchnią, która czekała na nas w dalszej części drogi.

Najpierw bułeczki na parze, które zdarzają się pyszne z nadzieniem mięsnym (smakują jak polskie pyzy), zdarzają się też bez nadzienia i wtedy po prostu zaklejają buzię ale zdarzają się też z nadzieniem ze słodkiej fasoli. Chociaż te właśnie zdawały się być ulubione przez miejscowych nam wchodziły niespecjalnie.

Teraz jajka. Zwykłe kurze lub gotowane w sosie sojowym. Te drugie na pierwszy rzut oka wyglądają makabrycznie ale pominąwszy wygląd są po prostu słone. Oprócz powyższych był też ryż z warzywami, jakiś makaron, strasznie pikantne pikle, świeże warzywa, tosty, sok pomarańczowy i kawa. Bez wędliny i nabiału ale jak na śniadanie w Chinach nie jest źle.

Zeszliśmy do supermarketu na dole, żeby kupić napoje i przekąski na wycieczkę rowerową a tu znów niespodzianka. Jako snacki sprzedawane są pakowane próżniowo kurze łapy :)

Kurze łapy, Pekin, Chiny

Kurze łapki ciemne...

Kurze łapy, Pekin, Chiny

... i białe

Po śniadaniu pojechaliśmy metrem pod Far East Youth Hostel, żeby wypożyczyć tam rowery. Metro w Pekinie, jak i w większości miejsc a Azji, jest arcywygodną metodą transportu. Przyjazną dla turysty anglojęzycznego, tanią i szybką. Wszystkie linie są opisane, zmiany linii dobrze oznaczone a bilet jeden na wszystko. Do tego kasy automatyczne a jak brakuje nam drobnych, to kupić można u pani za okienkiem. Oczywiście nie można sobie nakupować biletów jednorazowych, bo taki ważny jest tylko na stacji zakupu ale nawet nie ma takiej potrzeby.

Pod Far East Youth Hostelem okazało się, że przewodnik Lonley Planet po raz pierwszy się pomylił, bo w hostelu wypożyczalni już dawno nie ma. Jest za to jedna na przeciwko i za 10Y za dzień wypożycza zdezelowane chińskie dwukołowce.

Hutong, Pekin, Chiny

Jeden z hutongów

Tego dnia również spotkaliśmy studenta, który wkrótce zamykał swoją wakacyjną galerię kaligrafii i malarstwa. Jego „mistrz” również zjawił się jak tylko weszliśmy do środka i on także zaproponował nam sprzedaż prac po okazyjnych cenach. Posłuchaliśmy trochę o kaligrafii, która w stylu jakim on się parał składa się z kilku osobnych znaków w całości oznaczających szczęście lub miłość i ponownie grzecznie podziękowaliśmy.

Gracze w mahjongg, Pekin, Chiny

Partyjka mahjongg na świeżym powietrzu

Jazda rowerem po Pekinie jest przeżyciem ale jak już przywyknie się do zasad to po wyznaczonych ścieżkach jedzie się bardzo przyjemnie. Dodatkowym plusem jest pokonywanie dużych odległości bez zmęczenia.

Pojeździliśmy trochę uroczymi „hutongami” wokół Zakazanego Miasta, zatrzymaliśmy się na odpoczynek w parku Jingshan, dojechaliśmy do pekińskiego Bell Tower, żeby na koniec wylądować w restauracji Passby Bar na drogie (jak na tutejsze standardy) ale warte swej ceny jedzenie. Za potrawy zapłaciliśmy jak w Polsce ale w sumie jedliśmy „zachodnie” dania.

Wracając Przejechaliśmy obok placu Tian’anmen spędziliśmy trochę czasu główkując jak przedostać się na drugą stronę ulicy, gdyż przy samym placu przejścia nie było a na przejechanie ulicy w poprzek, jak samochody, nie mieliśmy jeszcze odwagi :)

Tian'anmen, Pekin, Chiny

Plac Tian'anmen

Około godziny 18 byliśmy z powrotem. Pekin, nawet w nieturystycznych uliczkach, nie jest szczególnie zasyfiony i ogólnie robi bardzo przyjemne wrażenie.

Wypożyczalnia rowerów, Pekin, Chiny

Wypożyczalnia rowerów

Na koniec dnia postanowiłem jeszcze udokumentować jak wygląda ubikacja typu „narciarz”, która jest nie dość, że wygodniejsza niż klasyczna muszla, to jeszcze jest dużo bardziej higieniczna. Z tą wygodą, oczywiście, jest dobrze o ile ktoś nie ma problemu przykucnąć na czas załatwiania swoich potrzeb.

Ubikacja narciarz, Pekin, Chiny

Ubikacja-narciarz


wrz 9 2010

Dzień 3 – Zakazane miasto i podróż pociągiem po Chinach

Z samego rana pojechaliśmy do Zakazanego Miasta czyli byłego pałacu cesarzy dynastii Ming i Qing znajdującego się w centrum Pekinu.

Para chińskich nastolatków, Pekin, Chiny

Randka w Zakazanym Mieście

Kompleks pałacowy zajmuje ogromną przestrzeń i robi naprawdę duże wrażenie, gdy sobie człowiek uświadomi, że wybudowano go w czasach bitwy pod Grunwaldem.

Zakazane Miasto, Pekin, Chiny

Zakazane Miasto

W środku, oprócz zwiedzenia kolejno wszystkich pawilonów-bram i ogrodu na końcu, zobaczyliśmy jeszcze wystawę zegarów.

Zegar z kolekcji cesarskiej, Zakazane Miasto, Pekin

Zegar z kolekcji cesarskiej

Zegar z kolekcji cesarskiej, Zakazane Miasto, Pekin

Zegar z kolekcji cesarskiej

Do obejrzenia zostało dużo więcej ale nie mieliśmy już siły i czas było wracać, bo wieczorem wyjeżdżaliśmy. Chociaż Zakazane miasto odwiedzają tłumy turystów, głównie lokalnych, to da się wszystko kulturalnie zobaczyć i do wszystkiego dostać. Trzeba mieć tylko mnóstwo czasu.

Po długim spacerze wróciliśmy do hostelu, odebraliśmy plecaki, wzięliśmy prysznic i zalegliśmy w knajpce na trzecim piętrze hotelu czekając na nasz pociąg do Hohhot. Tym razem okazało się, że jednak dobrze jest mieć pokój bez łazienki, bo wspólne prysznice na korytarzu użyliśmy jak swoje, co przed całonocną podróżą pociągiem a po całym dniu w upalnej Azji było jak najbardziej wskazane.

Dobrze, że mieliśmy nocleg tuż przy dworcu, bo nie musieliśmy tam być dużo wcześniej i do poczekalni dotarliśmy dopiero jakąś godzinę przed odjazdem. Dużo ludzi siedziało w poczekalni i część stała już w kolejce do bramek na peron. Dołączyliśmy do tych drugich.

Kolejka przed bramkami na peron, Pekin, Chiny

Kolejka przed bramkami na peron

Poczekalnia na dworcu, Pekin, Chiny

Poczekalnia na dworcu w Pekinie

Pół godziny przed odjazdem wpuścili nas do pociągu. Obawiałem się wyścigu, bo z naszymi wielkimi plecakami nie chciałem walczyć o miejsca z miejscowymi ludźmi. Nie biegliśmy ale raźnym tempem dotarliśmy do naszego wagonu, zapakowaliśmy plecaki na półki i siebie na nasze miejscówki. Jednak warto było energicznie maszerować w poszukiwaniu wagonu, bo miejsca na owych półkach starcza tylko dla pierwszych. W wagonie na początku było dość luźno, lecz w miarę zbliżania się godziny odjazdu, pociąg zapełniał się ludźmi.

Przedział "hard seat" w chińskim pociągu, Chiny

Przedział "hard seat" w chińskim pociągu

Jazda była dość monotonna, zbliżał się wieczór więc zacząłem uzupełniać swój dzienniczek podróży. Zaraz najbliższe dziesięć osób wstało i bez obciachu wpatruje się jak piszę. Komentują, prawie wkładając mi nosy w kartkę.

Na podłodze siedzą ludzie, którzy kupili przejazd bez miejscówki. Sprytniejsi zajęli strategicznie wygodne miejsca w „umywalni”. Tych pani z przewoźnym „Warsem” nie będzie bezlitośnie zmuszała do ustępowania miejsca.

Miejscówka na umywalce, pociąg K263, Chiny

Miejscówka na umywalce

Ogólnie organizacja w chińskich pociągach jest pierwszorzędna. Raz na godzinę ktoś zmiata podłogę. Raz na godzinę jedzie pracownik kolei z wózkiem sprzedając gorące kubki, piwo, mleko sojowe, owoce, potrawy z ryżu i co innego głodny podróżny może sobie wymarzyć. Trochę rzadziej jeździ sprzedawca zabawek dla dzieci. A przed każdą stacją opiekunka wagonu zamyka toalety, żeby przypadkiem nieopatrzny pasażer, ignorując ostrzegawcze napisy, nie wypróżnił się na torach przy peronie. Więc ludzie siedzą też w przejściach. Siedzą na gazetach, które w tym celu zdają się być sprzedawane na dworcach, siedzą na swoich pakunkach a co bardziej zapobiegliwi na sprytnych „wędkarskich” stołeczkach. Ogólnie zdają się być dosyć przywykli do tego sposoby jazdy. Pogodzeni z losem.

Hard seat w chińskim pociągu, K263, Chiny

Hard seat w chińskim pociągu

Sposób w jaki piszę podoba się już wszystkim wokół. Przez długi czas, obserwując ich kątem oka, nie mogłem przestać zastanawiać się cóż takiego zajmującego jest w moim piśmie, że jest ich w stanie zająć to na tak długi czas. Najpierw na pewno sprawdzali czy jest to chiński i czy piszę dość czytelnie. Komentowali między sobą i opowiadali tym, którzy siedzieli zbyt daleko aby zobaczyć samemu. Później? Kto wie… W końcu im się znudziło.

Wiele czytałem o podróży na miejscu zwanym „hard seat” w chińskich pociągach. Dominowała zła opinia i w większości opisów można było wyczuć ślad odciśniętej na podróżniku traumy. Wokół nas sporo jest młodych ludzi i prawdopodobnie dlatego nie jest najgorzej. Trochę nas wystraszył jeden wyluzowany starszy facet, który zapalił przy wszystkich papierosa, bo po pierwsze nikt nie zwrócił na niego uwagi a po drugie spodziewaliśmy się, że zaraz cały wagon sięgnie do kieszeni po fajki…

Miejsca mamy na samym końcu przedziału, przy końcu wagonu, tuż przy łazienkach. Dokładnie tam, gdzie zaczyna się wagonowa palarnia. Ale nawet pomimo tych ludzi stojących, siedzących i przeciskających się do ubikacji jest dosyć przewiewnie. Powód? Pan, który siedzi na umywalce, tak każdy wagon w chińskim pociągu ma osobny kącik umywalkowy, otworzył sobie okno. Bez tego zaczadzili by nas w pięć minut, bo odpalają papierosy jeden od drugiego a chińskie fajki wyjątkowo śmierdzą.

Po półtorej godziny jazda zaczyna się dłużyć chociaż cieszy, że nie zrobił się jeszcze chlew o jakim czytałem przed wyjazdem. Oczywiście oprócz peta na dywaniku, którego rzucił wyluzowany starszy facet.

Ludzie wracają z Pekinu do domów z teczkami wypchanymi podarkami, z torbami wyładowanymi po brzegi różnościami. Alkohol, papierosy i słodycze. Wszystko transportowane w rodzinne strony. i oczywiście każdy ma ze sobą siatkę jedzenia na podróż. Jedna siatka na parę zawiera co najmniej dwa kubki chińskiej zupy, słodycze, trzy różne mleka sojowe, wodę, coś do pochrupania i owoc, czasem niecodzienny jak gruszka z ogonkiem po niewłaściwej stronie. Jak jedzie się samemu, to napojów bywa mniej.

Po trzeciej stacji trochę się przerzedziło. Chociaż osoby, które się na niej dosiadły musiały dalej ulokować się na podłodze.

Przedział hard seat, K263, Chiny

Chińczycy są bardzo ciekawscy a przy okazji zupełnie bezobciachowi. Znów kątem oka obserwuję co najmniej trzy osoby spoglądające mi przez ramię gdy notuję. Co odważniejsi zerkają w kartkę przynajmniej przez sekundkę. Zainteresowanie stracili jak tylko jedna współpasażerka, po angielsku, dowiedziała się ode mnie, że język, w którym smaruję w notesie to polski i przekazała to dalej.

W ubikacji-narciarzu jest, w brew pozorom, czyściej niż w ubikacjach PKP. W palarni między ulokowanej w łączniku między wagonami też.

Raz na jakiś czas przechodzą ludzie poszukujący lepszych miejscówek, raz na jakiś czas pani z wózkiem pełnym jedzenia. Wszyscy rozmawiają ze wszystkimi i, ogólnie rzecz biorąc, atmosfera jest jak w naszych pociągach z czasów okupacji. Chociaż nikt, na szczęście, nie wiezie żywego inwentarza i pakunki mają ze sobą przyzwoitych rozmiarów.

Za oknami jest już noc więc sto procent uwagi skupionej jest w środku. Wobec nas Chińczycy są raczej ostrożni. Ci wokół czasem próbują zagadać po swojemu ale wystarczy przejść się do ubikacji to sztywnieją w perspektywie kontaktu. Nie wiem tylko czy z obawy przed potencjalną komunikacją werbalną czy raczej uważają, żeby ich nie dotknąć. Nie jeżdżą z białymi często. Właściwie w tym pociągu nie widziałem nikogo chociaż na pewno stwierdzić się nie da, bo pociąg ma 18 wagonów a w naszym siedzi 112 osób.

Co raz więcej w okół twarzy wyglądających z mongolska. Twarde rysy, ogorzała cera i harde spojrzenie. Pomimo późnej pory ludzie nie śpią i raczej nikt się do spania nie zbiera. Światła pozostają włączone i brak jedynie telewizora.

Chinka z północy

Chinka z północy

Miłe jest to, że czasem ludzie zmieniają się miejscami z tymi, którzy siedzą na podłodze lub stoją. Najczęściej jest to tylko chwilka gdy wstają do ubikacji lub zapalić papierosa ale dobre i pięć minut zmiany pozycji gdy człowiek jedzie zapakowany w przedział bez swojego miejsca.

W końcu, po północy, ludzie pozakładani jedni na drugich, uciśnięci we wszelkie kąty i kąciki idą spać. Najwytrwalsi spokojnie rozmawiają tworząc dźwiękowe tło-mruczando usypiające pozostałych. i tylko pani zamiatająca z podłogi łupinki po pestkach, papierki, puszki, torebki foliowe i kubki po zupkach przypomina, że wszystko dalej funkcjonuje jak należy. Odruchowo zacząłem się zastanawiać, czy na podłodze ląduje tak wiele śmieci dlatego, że ktoś je tak często sprząta, czy też dlatego ktoś sprząta, bo oni zawsze śmiecili i śmiecić będą.


wrz 10 2010

Dzień 4 – Mongolia Wewnętrzna

Po północy na jednej ze stacji wsiadła matka z wielką torbą w stylu tych „stadionowych” i dwiema córkami. Młodsza miała na oko dwa lata, starsza maksymalnie dziesięć. Kobieta, trzymając młodszą na kolanach, chwilę posiedziała na torbie, którą postawiła w przejściu a potem usadziła na torbie tę starszą, dała jej na ręce małą i sama gdzieś zniknęła.

Odważnie sobie poczyna zostawiając tu dzieci ale pewnie takie kursy pociągiem o północy to pewnie codzienność dla tych małych. Po pół godzinie widzę jak starszej głowa zaczyna opadać ale co jej głowa poleci to się budzi, poprawia młodszą w objęciach i próbuje nie zasnąć.

Obserwuję co dalej będzie się działo a tu matka skądś wraca, zabiera małą i zostawia starszą samą na torbie w środku nocy wśród obcych ludzi. Nie nasze standardy ale co mnie to w sumie obchodzi. Skoro dzieciak miał już wolne ręce, to wykombinowałem żeby się zdrzemnęła chwilę na moim miejscu bo siedząc na tej torbie nawet nie ma nawet o co głowy oprzeć.

Jakoś się dogadaliśmy i, za namową współpasażerów, usiadła obok Moniki a ja przycupnąłem sobie na podłodze przy umywalce bo raz, że był to dobry punkt obserwacyjny, dwa, mogłem bez ruszania się nigdzie zapalić papierosa i trzy, byłem teraz pomiędzy lokalnymi licząc, że coś z tego wyniknie.

Wymieniliśmy się papierosami ale chińskie były dla mnie były zdecydowanie zbyt ostre a moje dla nich zbyt słabe i ewidentnie im nie smakowały. Pogadaliśmy trochę, ja do nich po angielsku, oni do mnie po swojemu ale i tak śmiechu trochę przy tym było.

Siedziałem sobie na podłodze obok ubikacji, pod tyłkiem miałem parę gazet, plecami byłem oparty o starszego pana obok i tak samo jak wcześniej na fotelu, znów nie mogłem zasnąć. Nawet jak na którejś stacji się przeluźniło i dostała mi się miejscówka na umywalce gdzie oparty o okno siedząc na umywalce przynajmniej miałem dopływ świeżego powietrza pod kontrolą. W pociągu było zbyt widno i zbyt niecodziennie.

Do Hohhot dojechaliśmy o 5:30.Gdy opuszczaliśmy przedział czułem się jakbym zostawiał znajomych. Z paroma osobami się pożegnałem i poszliśmy szukać hotelu.

Pod hotelem, który jest parę kroków od dworca, byliśmy dziesięć minut później. Portier otworzył drzwi hotelu po minutach dwudziestu a recepcjonistka obudziła się po dwudziestu kolejnych. Tak więc po załatwieniu formalności, mniej więcej godzinę od wyjścia z pociągu, mogliśmy w końcu iść odespać podróż.

Hohhot Railway Hotel za przyzwoitą cenę 168Y od pary oferuje trochę wyższy standard niż ten, do którego przywykliśmy: wielkie kryształowe lustra i marmur na korytarzach, skórzane fotele, miękkie dywany a w pokoju kablówkę.

Pokój w Hohhot Railway Hotel, Chiny

Niezłe luksusy...

Korytarz hotelu Hohhot Railway, Chiny 2010

...jak na backpackerów :)

Wiedzieliśmy, że ten luksus długo nie potrwa na naszej wyprawie więc pozostawało korzystać.

Z drzemki wstaliśmy około 13 i poszliśmy kupować bilety. Według planu mieliśmy jutro jechać szukać jurt na nocleg a pojutrze opuścić prowincję Mongolia Wewnętrzna. W kasach kolejowych, z pomocą kartek z wydrukowanych w domu z rozkładami interesujących nas pociągów, udało się kupić bilety na pojutrze. Na dworcu autobusowym posiłkowaliśmy się miejscową panią, która całkiem niezłym angielskim pomogła nam kupić bilety do Xilamuren na dzień następny. Dobrze, że w podróży zdarzają się czasem takie momenty, gdy przypadkowa osoba ma czas i chęci aby pomóc nieroztropnym, nie znającym języka, turystom.

Dworzec kolejowy a po lewej autobusowy, Hohhot, Chiny

Na wprost dworzec kolejowy a po lewej autobusowy

Pogoda była piękna a miasto czyste tylko mało turystyczne. Zrobiliśmy sobie długi spacer w poszukiwaniu opisywanej w przewodniku starówki.

Bilard na ulicy, Hohhot, Chiny

Bilard na ulicy

Sprzedawca drobiu, Hohhot, Chiny

Sprzedawca drobiu

Najpiękniejszym miejscem jakie udało nam się znaleźć była uliczka pełna straganów, bardzo klimatyczna gdzie akcenty chińskie mieszały się z mongolskimi. Pospacerowaliśmy trochę w poszukiwaniu suwenirów. Oprócz wypchanego wielbłąda nie znaleźliśmy nic co warte byłoby targania ze sobą jeszcze prawie trzy tygodni. Niestety wielbłąd był rozmiaru rzeczywistego więc też został…

Stara uliczka, Hohhot, Chiny

Uliczka na starówce

Chinka z północy, Hohhot, Chiny

Dzień dobry! :)

Wypchany baktrian, Hohhot, Chiny

Wypchany baktrian

Po spacerze, gdy odpoczywaliśmy na ławce, kątem oka zobaczyłem jak jedna młoda dziewczyna robi nam ukradkiem zdjęcie z komórki. Nie omieszkałem odwdzięczyć się jej tym samym. Ośmielona moją reakcją podeszła poprosić o wspólne zdjęcie.

Chinka, Hohhot, Chiny

Na kolację poszliśmy do Little Lamb City Hotpot. W środku był ogromny tłum ludzi miejscowych co wzbudzało trochę niepokoju zważywszy, że obsługa nie mówi po angielsku. Dodatkowo dostaliśmy jakąś kartkę z numerkiem lecz nikt nie potrafił nam powiedzieć co z nią zrobić. Po kwadransie stania ze zdębiałymi minami jakaś młoda Chinka, płynną angielszczyzną, wyjaśniła nam, że faceci w białych kitlach i pani w fioletowym organizują wszystkim stoliki w kolejności owych numerków i poleciła nam czekać. Po kolejnych dziesięciu minutach zaproszono nas do stolika i dostaliśmy menu. Po chińsku i bez żadnych obrazków…

Kelnerka nie była zbyt rozgarnięta ale przytomna na tyle, że zorganizowała jakiegoś kelnera, który jako tako po „naszemu” mówił i pomógł nam wybrać dania, zaznaczając je na specjalnej karteczce.

Kartka do zaznaczania wybranego posiłku w Little Lamb City Hotpot, Hohhot, Chiny

Kartka, na której zaznacza się swoje zamówienie w Little Lamb City Hotpot

Potem na stolik z ceramiczną grzałką po środku trafił garnek z dwoma „rosołami” – łagodnym i pikantnym. Całość przypomina trochę koreańskie barbecue, które jadaliśmy w Laosie, gdzie chodzi o to, że klient surowe warzywa, tofu i mięso sam sobie przyrządza według własnego uznania. Po piętnastu minutach na stole dalej mieliśmy garnek i mięso a pozostałe rzeczy gdzieś zaginęły. Nawet napojów nam jeszcze nie doniesiono. W końcu Monika opieprzyła kelnerkę i przynieśli resztę. Piwo i herbatę dostaliśmy dopiero po kolejnej interwencji. Czy to za sprawą nieładnego ugoszczenia, czy za sprawą niefortunnego doboru ingrediencji hotpot smakował nam średnio.


wrz 11 2010

Dzień 5 – Jurty w Xilamuren

Wstaliśmy wcześnie rano na autobus, który miał nas zawieźć do Zahoe przy Xilamuren. Przed wyjściem zajrzeliśmy jeszcze na stołówkę, bo w cenie noclegu mieliśmy śniadanie. Okazało się, że nasze rozumienie śniadania hotelowego jest mocno odmienne od tego w Mongolii Wewnętrznej.

Zaserwowano, w formie szwedzkiego stołu, faszerowane bułki-niespodzianki, aż trzy rodzaje zup typu rosół, jajka i warzywa z ryżem po chińsku. Pani kelnerka była bardzo ubawiona mogąc nas oświecić, że kawy nie ma w ofercie restauracji hotelowej. O tym, że nie było herbaty ani soków owocowych zorientowaliśmy się już sami. Całokształt śniadania nie przeszkadzał miejscowym z miasta, którzy w sporych grupkach przychodzili posilić się na hotelowej stołówce po uprzednim wykupieniu specjalnych kuponów.

Chińskie podróbki, Hohhot, Chiny

Chińskie podróbki, Hohhot

Jak na złość w żadnym sklepie po drodze nie było nawet kawy w puszkach.

Wszechobecne skanery bagaży przed wejściami na dworce są esencją Chin. Może nie skanery jako takie a sposób w jaki się to skanowanie odbywa. Otóż dwie lub czasem trzy osoby pilnują, żeby przypadkiem nawet najmniejsza paczuszka nie przeniknęła przez system bez skanowania. Robią to tylko po to, żeby osoba obsługująca skaner mogła stojąc plecami do ekranu i rozmawiając przez telefon komórkowy, okazać nam maluczkim, jak nieważni jesteśmy wobec potęgi ludowej władzy. Cóż, jak się komuś nie podoba, może siedzieć u siebie…

Skaner bagaży na dworcu, Hohhot, Chiny

Skaner bagaży na dworcu w Hohhot...

Skaner bagaży na dworcu, Hohhot, Chiny

..nie jest tak pilnie strzeżony

Na dworcu chodząc od okienka do okienka dowiedzieliśmy się, że przez bramki do autobusu nas nie przepuszczą, bo pół godziny do odjazdu to jeszcze jest za wcześnie. Natomiast 20 minut później zajęliśmy ostatnie dwa miejsca w autobusie ewidentnie przegapiając moment pomiędzy „za wcześnie” a „już czas najwyższy”.

Ciekawe uczucie zagubienia spotyka człowieka wtedy, gdy nawet pan zachęcający nas do wycieczki pokazując jakieś zdjęcia na opisanej po chińsku wizytówce, potrafi po angielsku powiedzieć tylko „Hello”. Ba! Ten pan nawet nie rozumie, że my nie rozumiemy! Dalej nam uparcie powtarza swoje w języku, który, nota bene, brzmi trochę inaczej niż ten ze stolicy.

Zagubienie dotyka szczególnie dlatego, że plan wyjazdu pokazuje, iż jesteśmy jeszcze w miejscu w miarę cywilizowanym. I pokazuje również, że to jest właśnie ten moment, w którym znajduje się granica przed nieznanym.

Jedziemy jeszcze dalej i mamy trochę obaw gdzie będziemy dziś spać, skoro tak prostej rzeczy jak kawa nie udało się zorganizować na śniadanie… Jakim sposobem Marco Polo, który w swoją podróż wybrał się setki lat przed nami, dogadywał się tutaj? Skąd wiedział gdzie warto jechać, jak się tam dostać i co tam warto kupić?

Brak możliwości porozumienia się jest dodatkowo frustrujący, ponieważ wszyscy zaczepieni wokół mają dla nas akurat tyle czasu aby pochylić się nad naszymi potrzebami, pokręcić głową i odpowiedzieć coś po chińsku. I pewnie mówią coś w stylu: „trzeba się było języka uczyć”…

Z Chińskiej mowy wynika dla nas mniej więcej tyle samo, co z chińskiego pisma. Trzy zapytane osoby pokazują trzy różne kierunki często nie wiedząc nawet czego szukamy. Jeden pan na dworcu, po wręczeniu mu naszego biletu z okazaniem międzynarodowego gestu okazanej bezradności, głośno przeczytał jego treść i palcem pokazał przeciwny kierunek niż ten, w którym znajdował się autobus… :)

Ale nie chodzi o to, żeby było prosto, szybko i zawsze przyjemnie. Na takie wakacje jeździć będziemy na emeryturze.

To są właśnie te chwile, dla których warto chociaż raz w życiu zdecydować się na backpacking. Człowiek poznaje siebie, doznaje niecodziennych wrażeń i chociaż częściowo ma szansę odczuć jakie jest jego miejsce we wszechświecie. W tych momentach nie myśli się ani o przeszłości, ani o przyszłości a jedynie o tym, co dzieje się tu i teraz a wszystkie problemy świata zostają ograniczone do odpowiedzi na pytania co będziemy jeść i gdzie będziemy dziś spać.

Nie spotkaliśmy ani jednego turysty od wyjazdu z Pekinu dwa dni temu. Sami Chińczycy, chociaż po twarzach widać, że większość jest z innej grupy etnicznej niż ci z centrum. Z grupy mniej śmiecącej.

Autobus ruszył 10 minut przed czasem.

Jeśli kogoś ciekawiło, jak się pisze SMS-y, mając tysiące znaków alfabetu do wyboru, to robi się to najczęściej paznokciem po ekranie dotykowym.

Śmigła elektrowni wiatrowej, Chiny

Będzie z tego elektrownia wiatrowa

Po paru godzinach jazdy bileter odezwał się do nas ewidentnie sugerując, że to już nasz przystanek. Wstecz nie było nic prócz drogi, parę kilometrów w przód widać było Xilamuren a droga w bok prowadziła do Zahoe, osiedla jurt widocznego jakiś kilometr dalej.

Wewnętrzna Mongolia, Chiny

Wewnętrzna Mongolia, Chiny

Zahoe, Chiny

Zahoe

Na przystanku autobusowym już czekał na nas sympatyczny Chińczyk na motocyklu, po którego najprawdopodobniej zadzwonił bileter z naszego autobusu po tym jak dowiedział się gdzie jedziemy.

Ów pan zaproponował abyśmy wszyscy z plecakami wsiedli na jego motocykl ale, że nie bardzo sobie to wyobrażaliśmy to po wymianie paru uśmiechów grzecznie i bez słowa poszliśmy za nim. Niestety nasz pan nie znał ani słowa po angielsku więc dogadywanie się na migi pozostawiliśmy sobie na moment, gdy już będziemy na miejscu.

Mongolia Wewnętrzna, Chiny

Mongolia Wewnętrzna, Chiny

Na miejscu, za 80Y od osoby dostaliśmy własną jurtę na nocleg. Chwilę później nasz gospodarz zorganizował nam też konną przejażdżkę za 100Y od łebka. Przystaliśmy i na to. Może przepłacaliśmy ale z braku jakiejkolwiek karty przetargowej postanowiliśmy brać ich ceny. Ponadto nocleg w Mongolii miał być jednym z głównych punktów podróży i nie chcieliśmy nic zepsuć.

Jurta, Zahoe, Chiny 2010

Nasza jurta

Jurta w środku, Zahoe, Chiny

Tak wygląda nasza jurta wewnątrz

Dogadywanie się na migi z naszym gospodarzem jest dosyć zabawne. Ogólnie jest bardzo inteligentnym facetem i w mig łapie o co nam chodzi ale jeśli chodzi o przekazanie nam swojej myśli wtedy mówi dużo i powoli po swojemu, rysuje rebusy w moim notatniku i jakoś idzie.

Mongolia Wewnętrzna, Chiny

Mongolia Wewnętrzna, Chiny

Mongolia Wewnętrzna, Chiny

Mongolia Wewnętrzna, Chiny

Po przejażdżce konnej z kolejnym panem, który słowa po angielsku nie mówił wróciliśmy pod naszą jurtę gdzie od żony gospodarza dostaliśmy wrzątek i przyrządziliśmy sobie zupki na obiad. Umówiliśmy się też, znów na migi, że kolację chcielibyśmy zjeść wieczorem i poleniuchowaliśmy w jurcie przeczekując upał. Na podwieczorek zjedliśmy ciastka popijając kawę 3w1, które przywieźliśmy ze sobą i poszliśmy na rozpoznanie okolicy.

Zahoe, Chiny

Zahoe, Chiny

Zahoe, Chiny

Jurty w Zahoe

Zahoe to osiedle jurt tuż przed Xilamuren. Wbrew temu, co można by sądzić, nie mieszkają tu potomkowie Mongołów a Chińczycy. Przyjeżdżają do nich pełne autobusy chińskich turystów aby pojeździć konno.

Autobusy pełne turystów przyjeżdżają tu pojeździć konno, Zahoe, Chiny

Autobusy pełne turystów spragnionych konnych przejażdżek

W naszej części, tej bliższej drogi, nie ma infrastruktury więc całe zakupy należy umawiać z gospodarzem. Na drugim końcu osiedla stała jurta tancbuda i coś na kształt jurty sklepu lecz nie doszliśmy aż tak daleko.

Jurta betonowa, Zahoe, Chiny

Betonowa jurta

Jurta świetlica, Zahoe, Chiny

Jurta-świetlica

Ubikacja jest bardzo podstawowa. Ulokowana jest poza murem odgradzającym osiedle i jest zwykłą dziurą w ziemi otoczoną trzema ścianami. Bieżącej wody brak. Drzwi nie ma ale za to mieliśmy piękny widok z ubikacji na sąsiednie osiedle.

Ubikacja, Zahoe, Chiny

Ubikacja

Widok z ubikacji, Zahoe, Chiny

Widok z ubikacji

Wieczorem gospodarz przyniósł menu lecz okazało się opisane jedynie po chińsku a zdjęcia w nim były tak niewyraźne, że ciężko było nawet stwierdzić czy potrawa jest zupą czy daniem. W końcu wyciągnęliśmy przewodnik Lonleya i z listy potraw w nim wymienionych gospodarz pokazał palcem co jest na stanie. Zamówiliśmy coś na kształt ratatouille i jiaozi. Ratatouille smakowało nieźle chociaż było pewnie ze słoika ale jiaozi polecam wszystkim i w każdej sytuacji. Jiaozi to rodzaj pierogów nadziewanych najczęściej mięsem z kapustą pekińską i naprawdę smakują wybornie.

Menu, Zahoe, Chiny

Menu

Umyliśmy się przy studni i poszliśmy spać. W nocy było bardzo zimno nawet pomimo tego, że spaliśmy w dresach w śpiworach okrytych wszystkimi kocami, w które wyposażona była nasza jurta.


wrz 12 2010

Dzień 6 – Pociągiem po Chinach

Rano, lekko przemarznięci, wstaliśmy, pożegnaliśmy się z żoną gospodarza i poszliśmy łapać autobus jadący z powrotem do Hohhot. Nikt nie potrafił nam powiedzieć kiedy odjeżdża ale zrzuciliśmy plecaki po drugiej stronie drogi, na której nas wysadzono dnia poprzedniego i machaliśmy na wszystkie autobusy jadące w kierunku Hohhot.

Zahoe, Chiny

Nadszedł czas wyruszać dalej

Złapanie autobusu zajęło mniej niż pół godziny.

Plan przewidywał, że pojedziemy teraz do Taiyuan. Bilety mieliśmy kupione dwa dni wcześniej, więc bez problemów zapakowaliśmy się do pociągu i opuściliśmy Mongolię Wewnętrzną. Tym razem w przedziale sypialnym tzw. hard sleeper :)

Wagony hard sleeper w chińskich pociągach wyglądaj zupełnie jak polskie wagony sypialne z tą różnicą, że przedziały są otwarte na korytarz i na najniższych łóżkach oficjalnie siadają wszyscy, którzy łóżka mają powyżej.

Hard sleeper, widok z łóżka środkowego, Chiny

Widok z łóżka środkowego w chińskim hard sleeper

Gdy wszyscy pasażerowie zaczęli przygotowywać się do kontroli biletów zorientowaliśmy się, że nasz pociąg przez Taiyuan jedzie do Xian. Po chwili główkowania stwierdziliśmy, że rezygnując z Taiyuan oszczędzilibyśmy dwa dni, więc postanowiliśmy zmienić plan i pojechać od razu do Xian. Duży plus backpackingu polega na tym, że plany można modyfikować do ostatniej chwili :)

Co wydaje się proste nie jest takim gdy ma się do czynienia z konduktorami w chińskich pociągach. Otóż sympatyczna pani konduktor żadnymi siłami nie mogła pojąć czego od niej oczekujemy… Zdaje się, że podróżujący chińskimi kolejami nie dokonują takiej operacji często…

Automat z wrzątkiem w pociągu, Chiny

Kolejne zdjęcie dystrybutora wrzątku do kolekcji

Palarnia w chińskim pociągu, Chiny

Tutaj jest palarnia

Na szczęście na końcu naszego przedziału znalazły się dwie młode Chinki, które potrafiły po angielsku pisać i czytać. Właśnie tak. Nie potrafiły mówić po angielsku ale potrafiły po angielsku pisać i czytać. Tak więc posługując się kartką, długopisem i telefonem do przyjaciela, pomogły wytłumaczyć pani konduktor jakież to niecne zamiary mamy. W odpowiedzi usłyszeliśmy/przeczytaliśmy, że najprościej będzie wysiąść w Taiyuan i kupić bilety w kasie :) Taka opcja w ogóle nas nie urządzała. Po następnych paru chwilach dziewczyny przekazały nam, że podobno istnieje możliwość zakupienia biletu u kierownika pociągu, który podobno dostępny będzie później. Podobno.

Hard sleeper, Chiny 2010

Hard sleeper nocą

Dziewczyny się pożegnały i wysiadły na następnej stacji a my nie do końca przekonani, że zostaliśmy dobrze zrozumiani, pojechaliśmy dalej. Główne wątpliwości wzbudzała jakość wymiany informacji, bo co łatwo się pisze teraz, nie było proste wtedy. Zasób słów angielskich naszych rozmówczyń, chociaż o niebo wyższy niż nasz zasób słów chińskich, pozostawiał duży margines błędu…

Ubikacja w chińskim pociągu, Chiny

Ubikacja w chińskim pociągu

Umywalki w chińskim pociągu, Chiny

i umywalnia

O godzinie 23 z minutami, gdy pociąg ruszył ze stacji w Taiyuan zdecydowanie się uspokoiliśmy. Pani konduktor nas znalazła, zaprowadziła do do pana konduktora gdzie z przenośnej drukareczki dostaliśmy nowe bilety. Niestety nie zostały potraktowane jak dopłata do obecnego biletu i kosztowały tyle, co zwykłe bilety na pociąg relacji Taiyuan-Xian. Ostatnią skomplikowaną opcją do przekazania, która pozostała było to, że musimy koniecznie zmienić łóżka ze środkowych na najwyższe, bo na nasze dotychczasowe nie mogli nam sprzedać biletów. Przecież pościel była używana… :) Posłusznie przenieśliśmy się na najwyższe łóżka i już bez żadnych przygód poszliśmy spać.

Cherish your life Do not jump down

Cherish your life Do not jump down


wrz 13 2010

Dzień 7 – Xian

Do Xian dojechaliśmy punktualnie o 10:40. Po ponad dwudziestu godzinach podróży i trzech dniach od ostatniego prysznica zdecydowanie potrzebujemy się umyć. Plus podróży hard sleeperem jest jednak taki, że przynajmniej jesteśmy wyspani.

Miejskim autobusem 603 spod dworca dojechaliśmy do ShuYuan International Youth Hostel.

ShuYuan Youth Hostel, Xian, Chiny

ShuYuan Youth Hostel

Wolne były tylko 6-osobowe dormy oraz pokoje bez okien i łazienek na poziomie „basement”. Nie uśmiechało nam się szukać dalej więc wybór padł na basement.

ShuYuan Youth Hostel, Xian, Chiny

Pokój o standardzie backpackerskim :)

Na recepcji spotkaliśmy Grześka, Maćka i Rafała, którzy akurat wyjeżdżali do Szanghaju. Powiedzieli nam, że z Xian do Szanghaju nie ma już miejsc w pociągach na najbliższy miesiąc. Trochę to było dziwne zważywszy, że w Chinach można kupić bilety najwyżej z dwutygodniowym wyprzedzeniem ale chyba zanosi się na kolejną zmianę planów. Tak to jest gdy jest się zdanym na środki transportu, którymi tysiące turystów miejscowych i zagranicznych przemieszczają się z miasta do miasta i na dodatek próbuje się przejechać z jednego z głównych punktów turystycznych do drugiego.

W hostelu jest bar z ogromnym wyborem jedzenia europejskiego i azjatyckiego. Ceny są, jak na Polskę, umiarkowane a śniadanie serwowane jest przez cały dzień. Dodatkowo na recepcji dostaje się kupon na darmową kawę i piwo :)

W hostelu jest też bardzo dużo turystów. Chyba z tego powodu nieustannie kończy się papier w ubikacjach więc dobrze jest mieć swój :)

Mieliśmy trochę czasu do końca dnia a że następnym punktem w programie po Xian miał być Wudang Shan pojechaliśmy na dworzec wschodni szukać autobusu. Trochę się zeszło zanim wywiedzieliśmy się, że na ów dworzec jeżdżą spod autobusy 605, 203 i 43 spod Drum Tower ale szczęśliwie znów spotkaliśmy panią, która pisze po angielsku. Niestety na dworcu okazało się, że w tym kierunku nic nie jeździ i nikt nie potrafił nam powiedzieć gdzie szukać informacji. Czeka nas kolejna zmiana planów :)

Z dworca wschodniego pojechaliśmy odwiedzić osławioną dzielnicę muzułmańską w Xian.

Widok tego mięsa przechowywanego bez lodówki, nad którym siedzi sprzedawca i opędza muchy witką, zapach jedzenia, gwar i tłum ludzi pozostawia niezapomniane wrażenia.

Muslim Quarter, Xian, Chiny

Muslim Quarter w Xian

Liczyliśmy na jakiś targ z pamiątkami dla znajomych i rodziny ale ten znaleźliśmy dopiero dnia następnego.

Muslim Quarter, Xian, Chiny

Sprzedawcy mięsa w Muslim Quarter

W międzyczasie dopadło mnie zatrucie. Jest to o tyle ciekawe, że bywaliśmy już w mniej cywilizowanych miejscach i jedliśmy bardziej niebezpieczne rzeczy niż europejskie śniadanie w ShuYuan… Głównym podejrzanym zostało masło, bo było rozpuszczone do tego stopnia, że się rozwarstwiło, i bekon, który mógł być przeleżały od rana i jedynie podsmażony przed podaniem.

Muslim Quarter, Xian, Chiny

Muslim Quarter c.d.


wrz 14 2010

Dzień 8 – Terakotowa armia

Nowo nabyta przypadłość obudziła mnie o 7 rano. Po uzupełnieniu płynów, prysznicu i kawie pojechaliśmy na wycieczkę do terakotowej armii. Wycieczka organizowana była przez hostel więc wszystko mieliśmy podane na tacy. Autobus podjechał pod sam hostel, mieliśmy panią przewodnik, która dbała abyśmy się nie nudzili i mieliśmy lunch w cenie wyjazdu.

Terakotowa armia robi ogromne wrażenie. Świadomość ogromu pracy, jaki został w nią włożony ponad dwa tysiące lat temu po to aby ochraniać pierwszego cesarza Chin w życiu pozagrobowym nie pozostawia wątpliwości, że Qin Shi Huang był wszechmocnym i trochę szalonym władcą.

Terakotowa armia, Xian, Chiny

Strzelec z Terakotowej Armii

Muzeum to parę ogromnych hangarów skrywających wykopaliska, w których nocą ciągle prowadzone są prace, pawilon z kinem, w którym można zobaczyć historię terakotowej armii oraz pawilon z pamiątkami i książkami.

Terakotowa armia, Xian, Chiny

Terakotowa Armia

W pawilonie siedzi też jeden z kilku farmerów, którzy wiosną 1974 roku odkryli terakotową armię. Zamaszystym ruchem składa swój podpis na lekko drogawych albumach i książkach, których, notabene,  nie jest autorem. Nie wiem czy panowie siedzą tam rotacyjnie jednak podczas naszej wizyty książki podpisywał pan Yang Xinman.

Yang Xinman, Xian, Chiny

Yang Xinman, jeden z odkrywców terakotowej armii

W drodze powrotnej zabrano nas do taoistycznej świątyni Ośmiu Nieśmiertelnych. Ta niewielka świątynia prowadzona jest przez kobiety i jest w ciągłym użyciu.

Temple of Eight Immortals, Xian, Chiny

Świątynia Ośmiu Nieśmiertelnych

Wieczorem zrobiliśmy drugie podejście po pamiątki na Muslim Quarter. Tym razem znaleźliśmy właściwą uliczkę. Ku naszej uciesze na tym targowisku należy się ostro targować. Za mahjong z bambusa i kości, którego cena wstępna wynosiła 960Y po długim targu zapłaciliśmy 200Y a za komplet terakotowych ludków zamiast 160Y zapłaciliśmy 90Y. Jasnym jest, że sprzedawcy i tak na nas sporo zarobili ale tradycji stało się zadość.

Muslim Quarter, Xian, Chiny

Muslim Quarter nocą

Na Muslim Quarter, w okolicy sklepów z pamiątkami, są też sklepy z torebkami. Miłośnikom podróbek przydać się może wiedza, że ten jeden regał wypełniony tandetą pełni jedynie rolę zasłony dla trzy razy większego sklepu w środku, wypełnionego dziwnie tanimi produktami Loui Vuitton, Burberry, Gucci i Chanel.

W drodze powrotnej znaleźliśmy jeszcze niezły supermarket pod rondem z Bell Tower. Znajduje się on, idąc z północy na południe, w przejściu podziemnym po stronie zachodniej. Kupiliśmy tam wspaniałą herbatę jaśminową do domu.

Bell Tower, Xian Chiny

Bell Tower w Xian


wrz 15 2010

Dzień 9 – Rowerami po murach Xian

W związku z trudnościami w nabyciu biletów do Wudang Shan przeorganizowaliśmy plan i następny w kolejce po Xian wylądował Luoyang. Na recepcji poprosiliśmy, żeby nam napisano po chińsku „Poranny pociąg do Luoyang. Dwa miejsca siedzące.” i tak wyposażeni poszliśmy na dworzec.

Dworzec kolejowy, Xian, Chiny

Dworzec kolejowy w Xian

Jak zazwyczaj stanęliśmy do najkrótszej kolejki, jak zazwyczaj przed nas wpakowało się dwóch Chińczyków i jak zazwyczaj, musieliśmy ścierpieć to, że my przestrzeń prywatną mierzymy w odległości od drugiej osoby a Azjaci mierzą ją w powierzchni ciała jaką stykają się z obcą osobą.

Gdy już swoje odstaliśmy, podałem kasjerce naszą karteczkę i na ekranie wyskoczyło 365Y, co było ceną dość wysoką. Na hasło „cheaper” zawołała inną panią, która siadła za kasą, spojrzała na naszą karteczkę i perfekcyjną angielszczyzną spytała czego właściwie potrzebujemy :) Okazało się, że ten sam przejazd może nas kosztować 110Y. Następnym razem poprosimy aby na kartce dopisano nam „najtańszy”.

W Xian jest jednym z niewielu chińskich miast, w którym uchowały się pełne mury miejskie.

Mury miejskie, Xian, Chiny

Widok z murów miejskich

Za niewielką opłatą można  sobie na nie wejść i obejść centrum dookoła.

Na miejskich murach, Xian, Chiny

Na miejskich murach

Jeszcze lepszym pomysłem jest wynajęcie roweru. Chińczycy są do tego stopnia praktyczni, że wypożyczalnie znajdują się już na górze. Niestety nie wzięliśmy pod uwagę tego, że jest samo południe, więc trochę nas to pedałowanie wymęczyło.

Wieczorem w barze naszego hostelu spotkaliśmy, pochodzące ze Szczecina, Agnieszkę i Gosię, które podróżą po Azji przypieczętowały swój powrót z irlandzkiej emigracji. Później dołączyli do nas Ania z Tomkiem lecz Ani coś dolegało i wieczór zakończyli dosyć wcześnie.